Wiele w swoim życiorysie klubowicza odwiedziłem imprez klubowych i eventów, głównie tych w kraju, ale zdarzyło mi się być także na kilku za granicą. W Pradze miałem okazję imprezować jak do tej pory tylko raz, na Trancemission, i jakkolwiek organizacyjnie impreza stała na naprawdę wysokim poziomie, tak muzycznie było zgoła inaczej.
Teraz przyszedł czas na powrót do stolicy Czech, ale na imprezę, na której zakładałem znaleźć o wiele więcej klimatów w moim guście – Trancefusion 2014: The Power of Elements. Co prawda w line-upie znajdowało się również kilka nazwisk, o których z góry można było powiedzieć co i jak zagrają (i że będą to przeciętne sety), kilka "niepewnych" nazwisk, ale spora część składu mogła gwarantować świetną zabawę.
A jak było w rzeczywistości? Do Pałacu Przemysłowego dotarłem przed godziną 22:00 (tutaj specjalne nie-pozdrowienia dla czołowego przewoźnika autobusowego w Polsce, który tego dnia zafundował mi sporo wątpliwej jakości atrakcji), gdy na scenie głównej swojego seta kończył Solarstone, a na scenie "Johan Gielen & Friends" grali Three Drives. Chyba musiałem mieć w tym momencie jakiegoś wybitnego pecha, bo w secie Three Drives trafiłem na moment z big roomami, a i Solarstone jakoś tym razem nie porwał mnie tak jak zwykle. No ale dzięki temu zyskałem trochę czasu na zwiedzanie Pałacu i zorientowanie się w sytuacji imprezowej.
Kilka słów o samej miejscówce imprezy – nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że budynek bardzo przypomina dworzec kolejowy – ale za to JAKI dworzec! Oczywiście dworcem nigdy nie był i nie jest, przypomina go tylko bryłą i robi spektakularne wrażenie. Powstał w 1891 roku z okazji Wystawy Jubileuszowej prezentującej czeskie dokonania i osiągnięcia i taką rolę spełniał przez wiele lat, z przerwą na czasy słusznie minionego ustroju. Potem znowu stał się areną wystaw, koncertów i imprez. Oprócz samego Pałacu w skład kompleksu wchodzi jeszcze kilka innych budynków, ale już sam Pałac pozwala na spokojne zorganizowanie dwóch dużych scen i jednej małej (w tym roku była to scena New Talents, na której grał nasz rodak, Aquatic Simon). Ciekawostka, która z pewnością rzuci się w uszy większości odwiedzających Trancefusion – na scenie głównej dał się usłyszeć bardzo podobny, "metaliczny" pogłos, jaki znamy z naszego Electrocity i sceny w klasztorze. Dla niektórych minus, dla mnie dodający specyficznego smaczku plus.
Po zwiedzaniu, które objęło także występy Andrew Rayela (grał bardzo typowo dla siebie, więc nie widziałem sensu dłużej obserwować jego seta), Christiana Burnsa oraz BT (jeden z artystów, co do których ciężko było z góry przewidzieć jak zagra, ale jednak zagrał przeciętnie), wpadłem na scenę Gielena, gdzie akurat grał Cor Fijneman. To była pierwsza przesłanka, która zdradzała, że tego wieczora najlepsza zabawa będzie miała miejsce właśnie na tej mniejszej scenie. Sporo czystej maści upliftów plus nieco klasyków pozwoliły mi wreszcie skoncentrować się na muzyce i imprezie, a nie "otoczeniu". I były idealną rozgrzewką przed tym co miało dopiero nadejść. Set Johana Gielena był do samego końca wielką niewiadomą. Wszyscy znamy go z legendarnych, trance'owych utworów, ale ostatnio zdarza mu się również grywać repertuar bardzo współczesny i pełny big roomowych brzmień. Nic takiego jednak nie miało miejsce na Trancefusion – i całę szczęście! Było za to mnóstwo klasyków, kilka niespodzianek ("Stranger to stability" z pewnością nie tylko u mnie wywołało ogromne zdziwienie), a także nieco nowości, jak na przykład "Mechanism" Askewa. Zdecydowanie w mojej opinii była to mieszanka wybuchowa i set imprezy. Jedynym jego minusem było to, że nakładał się na b2b Aly & Fila z Johnem O'Callaghanem na głównej scenie, chyba każdy kto tam był zgodzi się, że aż żal było opuszczać scenę Gielena akurat w tym momencie. No i może jeszcze jeden minus – Johan troche nadużywał mikrofonu. Celowo pominąłem set Ferry'ego Corrstena – ominąłem go w całości, ale jeden z komentarzy po imprezie wspominał, że było w nim więcej "sera" niż na ASOT w Holandii – ciężki do pobicia rekord, a jednak...
Ale dość o nieprzyjemnych rzeczach, wróćmy do przyjemnych. Od seta Gielena, przez b2b Egipcjan i O'Callaghana, Seana Tyasa, nawet Askewa, że o Ferry Tayle b2b Manuel le Saux nie wspomnę – wszystkie te sety to była piękna, muzyczna podróż, wypełniona głównie upliftami. Nawet wspomniany Askew zagrał łagodnie jak na swoje możliwości. ;) Jedynym, który wyłamał się z tego klimatu i zaserwował wyraźnie mocniejsze brzmienia był Darren Porter. Mniej mi jego set przypadł do gustu niż poprzednio wymienionych, ale w dalszym ciągu było to lepsze niż Ferry i spółka. ;)
Organizacyjnie impreza stojąca na odrobinkę niższym poziomie niż holenderski ASOT czy Trancemission, ale to z pewnością w dużej mierze wina obiektu. Jak by nie patrzeć, Pałac Przemysłowy jest mniejszy niż O2 Arena i nie był budowany z myślą o takich eventach, można więc przymknąć oko na problemy takie jak korkujące się chwilami przejścia. Zresztą Trancefusion to i tak nadal najwyższa światowa klasa, do której polskim eventom jeszcze daleko. Plus za zastosowanie na mainfloor połączonego nagłośnienia Funktion One (liniówki podwieszone u góry) + L'Acoustik jako basy. Gdyby ustawiono tam także basy Funktion One, obawiam się, że przy tej wielkości obiektu byłoby słychać jeden wielki łomot, albo połowa klubowiczów wyszłaby z imprezy przygłucha. A tak mieliśmy do czynienia z nagłośnieniem może nieco cichym, ale wyraźnym i nie przeszkadzającym w zabawie. Także na scenie Gielena Funktion One doskonale zdało egzamin, rozsyłając dźwięk w każdy zakamarek dość nietypowo ustawionej i zaaranżowanej sceny. O samych scenach nie będę się rozpisywał, ponieważ nie były ani przesadnie szałowe, ani bardzo słabe.
Podsumowując, to zapewne nie ostatni mój event w Pałacu Przemysłowym, tym bardziej, że kolejna edycja Trancefusion ma stać pod znakiem legend i klasycznego brzmienia. A na takiej imprezie na pewno warto być.
ZOBACZ GALERIĘ: TRANCEFUSION POWER OF ELEMENTS [ 19/04/2014 ]
Autor:
Zbigniew "Emill" Pławecki (CubeStage.pl)